Zbiegłem, jeśli można było to tak nazwać, z góry w kolejną dolinę. Tym razem stok był stromy i pod koniec po prostu się sturlałem. Wylądowałem w niewielkiej dolinie pełnej ostrych kamyków. Spojrzałem w górę.Założę się, że nie zostało mi dużo do przejścia - pomyślałem. Wstałem i ruszyłem na górę przede mną.Z jej szczytu rozejrzałem się. Została mi do przejścia jeszcze jedna góra. Za nią ciągnęły się przepięknie wyglądające tereny.Znów zbiegłem z góry, a po chwili wspinałem się na następną.
Góry już miałem za sobą i teraz stałem patrząc w przezroczystą taflę wody jeziora. W końcu zanurzyłem w nim całą głowę. Gdy ją wyjąłem zacząłem pić. Łapczywie, gdyż od kilku dni nie miałem nic w ustach - nawet wody.Nagle za mną usłyszałem ciche stąpnięcie, obróciłem łeb. Stał tam wysoki szary wilk ciekawie mi się przyglądający.
- Wszedłeś na czyjeś tereny - w końcu powiedział tamten. Zastrzygłem ciekawie uszami.
- Naprawdę? Nie zauważyłem... - powiedziałem patrząc wilkowi prosto w oczy.
- W takim razie już mnie nie ma.
- Zaczekaj - znów odezwał się spokojnie wilk. - A chciałbyś dołączyć? Wataha liczebnie nie jest jeszcze duża, ale nie powinno być z Tobą problemów.
Uniosłem brew.
- Jeśli mnie zechcecie...
<Kaminari?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz